Wierzę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Jednak wciąż nie wiem dlaczego Pan Bóg tak nas doświadczył. Bo wiele razy zobowiązani byliśmy się tłumaczyć dlaczego jeszcze nie mamy dzieci. Raz usłyszeliśmy, że nie jesteśmy rodziną, bo rodzina to rodzice i dzieci. Dlaczego zamiast cieszyć się ze szczęścia znajomych nam par, kiedy spodziewali się dziecka, cierpieliśmy myśląc o naszych staraniach… Czekaliśmy na Zuzię trzydzieści siedem miesięcy… a potem jeszcze dziewięć, zanim ujrzeliśmy ją na własne oczy… W czekaniu najtrudniejsza jest „bezterminowość” i brak pewności, że się doczekamy – ten brak pewności rozrywa serce. Starania o dziecko to ogromna próba dla związku. Każde z nas przeżywało ogromne rozczarowania, smutek, rozgoryczenie i zawód… Ogromną sztuką jest wyjść z tego razem i cało. Nam się udało. I z pewnością pomogła nam w tym naprotechnologia. Wspaniała jest świadomość, że przez te kilka lat wszystko co robiliśmy w kierunku starań o dziecko nie przekroczyło granicy naszej godności i od początku do końca przyczyniało się do wzrostu naszej wzajemnej miłości. A przecież dzieci powinny być owocem miłości.
Po pierwsze: nauka obserwacji w modelu Creighton’a: uczyliśmy się jej wspólnie, co dwa tygodnie razem jeździliśmy do Wielunia (sto kilometrów w jedną stronę) by przez dwie godziny rozmawiać z naszym instruktorem. Te spotkania nie tylko uczyły, ale też umacniały w świadomości, że razem przetrwamy ten trudny czas. I budowały w nas nadzieję, że wkrótce się uda. Ta nadzieja była bardzo ważna bo to ona dawała nam siłę na kolejne dwa tygodnie, lub do następnej miesiączki… Po drugie: w drodze dużo rozmawialiśmy. Sami z siebie, siedząc w domu, nigdy nie zmobilizowalibyśmy się do tylu rozmów w tym temacie, a każda z nich była równie ważna co trudna. Pozwalały one nam zrozumieć co czuje każde z nas i czego oczekuje od drugiej osoby. Po trzecie: nasz lekarz. Z siostrą Augustyną widzieliśmy się zaledwie dwa razy, głównie dlatego że mieszka od nas 200 km w jedną stronę, dlatego też musieliśmy mieć tu na miejscu drugiego lekarza w celu kontroli usg. Poza tym Siostra odpowiadała na każdego naszego maila, smsa czy telefon. To było bardzo ważne, ale najważniejsze były mimo wszystko te spotkania. Siostra uświadamiała nas jak bardzo jesteśmy sobie nawzajem potrzebni i jak bardzo możemy sobie pomagać wspólną rozmową, przywróceniem pozytywnego myślenia, oraz jak ważna jest równocześnie nasza relacja z Panem Bogiem. Ten ostatni temat poruszany był bardzo delikatnie, bez żadnego narzucania się, bo naprotechnologia to „sposób” nie tylko dla wierzących… Co ostatecznie było przyczyną naszego uleczenia? Może dieta (ustalona po teście ImuPro, potem dieta św. Hildegardy) może leki (Clostilbegyt, Pregnyl, Naltrexone) może psychiczne odciążenie i poukładanie w głowie dalszych planów (podjęliśmy decyzję o podejściu do adopcji, mieliśmy rozpocząć starania wiosną)… Pewnego dnia, coś mnie tchnęło, żeby mimo wszystko zrobić test (zwykle miałam długie cykle, więc okres mógł się zwyczajnie przeciągnąć). W razie udanej chciałam zrobić Rafałowi niespodziankę, bo akurat był dzień ojca…Udało się! Dumnie świętował ten dzień! Do mojej świadomości jeszcze przez jakiś czas dochodziło, że jestem w ciąży. Bardzo powoli napełniałam się radością. Ciągle towarzyszył mi wyuczony już niepokój: czy to na pewno prawda,czy wszystko będzie w porządku… Zuzanka urodziła się 21 lutego 2013 roku i wtedy do mnie dotarło ostatecznie, że się udało, że jest zdrowa, że wszystko jest w porządku i Pan Bóg nam błogosławi.
Dzisiaj wiem jedno na pewno: naprotechnologia jest bardzo cenną i w dzisiejszych czasach bardzo potrzebną nauką. I niestety domyślam się dlaczego publicznie się o niej nie mówi i ostatecznie nie wszyscy wiedzą o tym że jest taka alternatywa dla innych metod leczenia niepłodności.
Magdalena i Rafał z Wrocławia