Kiedy prawie 5 lat temu stojąc z mężem przed ołtarzem przysięgaliśmy sobie miłość, wierność… oboje wiedzieliśmy, że bardzo chcemy mieć dzieci.  Zaraz po ślubie zaczęliśmy starania o upragnione maleństwo.  Minął miesiąc, drugi, trzeci, kolejne… i nic.  Zaczęliśmy się obawiać, że coś może być nie tak.  I było. Chodząc do tzw. specjalistów wszyscy oferowali nam jedynie in-vitro dając 30% szans na poczęcie. Z wielu względów na in-vitro się nie zdecydowaliśmy więc pozostał nam smutek, płacz, żal, pytanie dlaczego my i próbowanie pogodzić się z tym, że nie dane nam będzie cieszyć się rodzicielstwem. Kiedy pomału emocje opadały i zaczęliśmy się godzić z rzeczywistością w jednym z programów tv zobaczyliśmy materiał o Naprotechnologii. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego by nie spróbować ? Co nam szkodzi ? I poszliśmy. Na początek spotkanie informacyjne, później wprowadzające….. w listopadzie 2012 r rozpoczęliśmy przygodę z Naprotechnologią. Wiele spotkań z  instruktorem modelu Creighton, Panią Agnieszką, długie rozmowy, codzienne obserwacje pomagające poznać nam cykle naszej płodności.  Po pierwszej wizycie u Pana Doktora wyszliśmy z plikiem zaleceń, czekała nas długa i żmudna diagnostyka, ale nie poddaliśmy się. Po cichu wierzyłam, że się uda i całkowicie poddałam się zaleceniom Pana Doktora. Nie dyskutowałam, nie zamęczałam pytaniami – działałam :)  W grudniu 2014 roku urodził się nasz syn, nasz cud, nasz największy skarb. Janek jest zdrowym, radosnym chłopcem co chyba najbardziej cieszy rodziców.  Cieszę się i jestem dumna z siebie i z męża, że  mimo wielu momentów załamania nie poddaliśmy się. Dziś jesteśmy najszczęśliwszymi rodzicami na świecie :) Wszystkim parom życzymy tak szczęśliwego zakończenia.

Dziękujemy wszystkim za wsparcie, dobre słowo, a przede wszystkim za modlitwę.

M i M  z Wrocławia